środa, 28 grudnia 2011

202. Pudełko II


To już trzeci raz biorę udział w wędrującym pudełku. Moje pierwsze, a LaWendulowe trzecie, wciąż jeszcze peregrynuje po świecie. Moje drugie, a pierwsze polskie odwiedziło mnie w sierpniu, a ja czekałam na nie prawie rok od początku projektu. 
Tym razem jest nas mniej i marszruta sporządzona tak, że otrzymałam przesyłkę jako czwarta, zaledwie w miesiąc po starcie. I dopiero teraz, za trzecim razem, udało mi się wybrać elementy szybko, intuicyjnie, tak, że pudełko nie spędziło u mnie nawet 24 godzin, już nazajutrz rano nadałam je do Maggie.
Należało wybrać 12 elementów i tyleż włożyć. Ja, podobnie jak moje poprzedniczki, wybrałam liczbę 13.
O ile poprzednim razem stawiałam na obrazki i napisy, teraz jest inaczej. Jest wprawdzie stare zdjęcie z lat 30., portret foczki z Helu, koktail z błon fotograficznych, dwa pozytywne napisy, ale pozostałe osiem to typowe elementy skrapowe.
Ozdoba "architektoniczna" z jakiegoś kupionego zestawu, jeden element puzzle w rozmiarze XXL i sześć wycinanek wykrojnikowych. W poprzednim pudełku właśnie takie kształty mnie zachwyciły i pomyślałam, że chętnych z pewnością będzie więcej. Starałam się powycinać je z możliwie różnych materiałów. Jest klatka z tektury falistej, motyl z szarego kartonu, latarnia z cienkiego kartonika (opakowanie od rajstop chyba), baletnica z grubszego papieru podobnego do wizytówkowego, paniusia z kartonu po soku pomarańczowym i ozdobna plakietka z nibyskóry. Przyjemna jest myśl, że komuś sprawię radość tymi wycinankami.

 A oto co wybrałam:  
Ptaszek i girlanda chorągiewek od Mizi, "kobiety z zasadami" od Pshoom, pozostałe zapewne z podstawowego zestawu 2:16, może też coś od Moniki, ale od dawna nie odezwała się na blogu, więc nie wiem.
Wyszło barwnie, marzycielsko, kobieco, dziecięco. Żywioł wody i powietrza, potrzebuję ich w życiu. Na obrazku nie ma jeszcze jednego elementu, bo nie był płaski, więc nie zmieścił sie na płycie skanera. Jest to nieduża kryształowa łezka z przezroczystego szkła.
A wieczorem, już po wysłaniu pudełka odkryłam na podłodze pod stołem mały bilecik, z pewnością nie z moich zbiorów i taki, którego nie wybrałabym sama. Musiał się wysunąć, gdy wyjmowałam pudełko z opakowania. Tak więc oszukałam: włożyłam 13 kawałków, a u mnie zostało 14 ;)

sobota, 24 grudnia 2011

201. Słowa pod choinkę

We wczorajszym "Dzienniku Bałtyckim", jedynym lokalnym tytule codziennym, który pozostał z czasów mojego dzieciństwa (był jeszcze nielubiany, bo partyjny "Głos Wybrzeża" i "Wieczór Wybrzeża", popołudniówka, która upadła kilka lat temu) dziennikarka zapytała swoich rozmówców o najpiękniejsze, najważniejsze, takie, które pamiętają do dziś, słowa, słowa, które dają siłę, radość, nadzieję. Z tych, najczęściej bardzo prostych, słów grafik skomponował powyższą choinkę.
I ja zadałam sobie pytanie: jakie słowa, przez kogo i w jakiej sytuacji wypowiedziane, dźwięczą we mnie do dziś?
Będę z tymi słowami przez święta, położę je sobie jako prezent pod choinkę.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

200. Ojej, znowu te domki...

Nawet choinka z domków, to doprawdy już nałóg!

sobota, 10 grudnia 2011

198. Jest robótka do zrobienia

 
Zdjęcie z bloga Kaczki.
Wyślij kartkę świąteczną do kogoś, kto być może nigdy nie otrzymuje korespondencji. A właściwie nie otrzymywał do zeszłego  roku, kiedy to Kaczka uruchomiła lawinę...
Do kogoś, kto wprawdzie jej nie przeczyta, ale przeczytanej przez opiekuna nauczy się na pamięć, kto zachowa ją jak skarb i za każdym razem, gdy na nią natrafi przeżyje nową radość.

czwartek, 1 grudnia 2011

197. Architektura jeszcze raz

Dzisiejsze malarstwo konferencyjne.

czwartek, 24 listopada 2011

196. Fauna, flora i architektura

Dzisiejsze malarstwo konferencyjne:
1. Fauna. Do słynnego plakatu z XIX-wiecznego paryskiego kabaretu Chat noir mu daleko, ale co tam, jest mój. Przy okazji poszukiwania reprodukcji w sieci dowiedziałam się, że kot to symbol sztuki, wła-la!
 2. Architektura, arcytektura. Może użyć jako stempelka?
 3. Flora. Kto nie rozpoznał: koniczyna i róża. Oj tam, tylko tak umiem.

wtorek, 22 listopada 2011

195. Latarnia

Dodatek do prezentu urodzinowego - lampy biurowej z zielonym szklanym kloszem. Wewnątrz napis "Niech Moc* będzie z Tobą" i pod podpisami wyjaśnienie: *60 Watt :) Biała ćma, symbol mroku. Kształty wycięte wykrojnikiem z kartonu od kefiru, stąd wesołe kolory i lśniąca powierzchnia i naklejone na barwny karton z papierniczego (nie wyszedł kolor, który w istocie jest khaki).

wtorek, 15 listopada 2011

194. Jesień idzie ku mnie przez park

Kolejna kartka pokazująca moje zafascynowanie domkowym dziurkaczem. Wyzwanie #13 z bloga sklepu scrap.com.pl. Inspiracją miało być zdjęcie Latarni Morskiej, warunkiem użycie przede wszystkim scrap.comowych materiałów. Pierwszą moją myślą było oddać skrapowo ten pejzaż, ale przecież nie mogłam sobie odmówić domków - mojej nowej miłości ;) Okazało się poza tym, że nie mam w domu papierów w odpowiednich kolorach, jedyny podobny, zastosowany jako tło to Breakfast in the Garden z IDYLL Collection Karoli, domki powycinane z różnych reklam, liście klonu z resztek kuchennej ceraty, przyklejone na piance, więc 3D (ale jestem dumna z przekroczenia kolejnego Rubikonku!).
Moja materią jest słowo, obraz stanowi zawsze dla mnie wyzwanie. Z łatwością przyszedł mi wierszyk na temat, z żartobliwym nawiązaniem do słynnego wiersza Jana Twardowskiego. Trochę autodydaktyki przy okazji:
Spieszmy się kochać jesień, nim minie,
miejsca ustępując zimie,
i zostanie tylko żal, że była,
a ja się nią nacieszyć nie zdążyłam.
Zdjęcie - inspiracja:

piątek, 4 listopada 2011

191. Słoikowo w paski

Tegotygodniowy słoik przypomniał mi bardzo stary dowcip rysunkowy z "Przekroju" (wtedy krakowskiego z naczelnym Marianem Eilem). Nie wiedziałam jak go odszukać, nawet nie wiem czyj był (Mrożka może?), więc odtworzyłam pomysł, kopiując szkic z sieci.


wtorek, 1 listopada 2011

190. Panaceum. Pean na cześć

Panaceum, czyli lek na wszystko. To miał być tag zielony na niegdysiejsze wyzwanie, ale przeleżał zapomniany po przygotowaniu tła. Filiżanka z intencji, ale wygląda jak garnek i niech jej tam. Totalny recygling, tag z teczki biurowej (dzięki temu ma oczko), filiżanka z ceraty, para to celofan z bukietu przyklejony na taśmie dwustronnej i napis z gazetowej reklamy. Ot i tyle. Ilustracja do mojego wierszyka.
Panaceum. Pean na cześć herbaty

Na liść pożółkły z drzewa opadły,
Na milczenie, co z nagła między nami zapadło,
Na że miał przyjść, nie przyszedł,
Na ostatni grosz, że wyszedł,
Na telefon, że milczy,
Na apetyt, że wilczy
Aż w pasie przybyło,
Na znów nieobecną miłość,
Na but, że przecieka,
Na autobus, że nie poczekał,
Na wilgoć w powietrzu przenikliwą,
Na sąsiadkę krzykliwą,
Na kolejny brak sensu,
Na kluczyk zgubiony od kredensu,
Na szefa, że się czepił,
Na policjanta, że mandat wlepił,
Na plotek moc,
Na bezksiężycową noc,
Na polityków, że cyniczni,
Na szlachetnych, że nieliczni,
Na niegodziwych księży,
Na uwodzicielski księżyc,
Na wszelką ponurość,
Na listopadowych chmur burość,
Na książkę, że nudna,
Na naukę, że trudna,
Na problem, że się pojawił,
Na miał naprawić, nie naprawił,
Na wiatr przenikliwy ze wschodu,
Na z poczuciem misji zbawców narodu,
Na ziąb wieczoru i słotę poranka –
Wonnej herbaty gorąca filiżanka.

piątek, 21 października 2011

189. Różne takie, misie i inne przyjemności

W Stumilowym Lesie wiatr strącił kilka listków z największego drzewa.
- Nie mogę w to uwierzyć - powiedział Królik. - Czyżby zbliżała się jesień?
- Jesień... - rozmarzył się Puchatek. - Spiżarnia, pokój, garnek, spiżarnia, łóżko, miodek i tak bez końca...
- Uważaj, Misiu, bo z tego "bez końca" nie zmieścisz się w drzwiach - ostrzegł go Prosiaczek.
- Hmm... - Puchatek się zastanowił. - To nic, wtedy wy przyjdziecie do mnie!

Dla dzisiejszej solenizantki, zwariowanej fanki Kubusia P. (w disneyowskiej wersji graficznej) znalazłam w empiku idealny prezent: kalendarz na przyszły rok z takimiż disneyowskimi ilustracjami i licznymi (bodaj dwoma tygodniowo) cytatami. Cytaty uwielbiam, bo jestem taką samą wielbicielką słynnego pluszaka, tylko wolę oryginalną wersję rysunkową. Otworzyłam na chybił trafił i trafiłam na powyższy dialog. Cudownie oddaje charakter tytułowego bohatera, pogodnego, zadowolonego z siebie i z życia Puchatka (a nie głupiego misia, jak to interpretują niektórzy).
A skoro już byłam w empiku, nie powstrzymałam się przed wydaniem wiekszej liczby złotówek niż miałam (dysponuję teraz funduszem pożyczonym i przeznaczonym na przeżycie jeszcze minimum pięciu dni, swoje już wydałam do zera).
Bo, po pierwsze, rekomendowany przez Kardamonową "Słodki listopad". Obejrzałam film tego samego popołudnia. Nie wiedziałam, jak włączyć polskie napisy, więc przymusowo poćwiczyłam listening comprehension. Nowy piękny przykład serendipity. Film z całego serca rekomenduję. Rzeczywiście można z przyjemnością obejrzeć każdej jesieni (tak jak "To właśnie miłość" w okolicach Gwiazdki).
Bo, po drugie, nowy numer "Zwierciadła". Niby nie uciekłoby do przyszłego tygodnia, ale to taka przyjemność mieć nowe, nowiutkie, od razu, natychmiast!
Bo, po trzecie, było to nie w moim małym sopockim salonie, tylko w dużym w Galerii Bałtyckiej, gdzie jest całkiem przyzwoite stoisko scrapbookingowe, a tam czekał na mnie On, sama misiowa słodycz i uroda. Z żalem stwierdziłam, że stempelek jest prawdopodobnie wadliwie przyklejony do klocka, bo jedno uszko się nie odbija, ale już po naużalaniu się odkryłam, że wystarczy odbijać na czymś miększym i wychodzi lepiej (np. na złożonej gazecie). A oto on, we własnej misiowej osobie:
Przypisuje się to zdanie Marilyn Monroe: Pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy!

*
Postanowiłam też docenić moje gryzmołki konferencyjne, robione wczoraj w czasie nudnawego wykładu. Przyjrzałam się im jakby je robił ktoś obcy i dzięki temu mój wewnętrzny krytyk milczał. Stwierdziłam, że mógłby to być projekt stempla, pewnie znalazłby nabywców i użyłam go do zaczątka kartki. Nie jest jeszcze skończona, ale coś z niej pewnie powstanie. Najbliższe wydało mi się życzenie Cynki, które zwykła umieszczać na swoich kartkach z broszką, choc pewnie burza mózgów przyniosłaby jeszcze inne twórcze pomysły. Jakieś podpowiedzi? :)

niedziela, 16 października 2011

188. Co odróżnia plagiat od inspiracji?

Potrzebowałam szybko czegoś do doniczki z żywotnikiem, na kawałku papieru makówkowego, bez kompleksów nagryzmoliłam jak umiałam, ściągając pomysł od Kardamonowej.

niedziela, 9 października 2011

187. Jeszcze skromniej na wyzwanie


Dozwolone są tylko niewielkie upiększenia, a ja w ramach pochwały przesady (uwielbiam to wyrażenie 2:16) zrezygnowałam ze stemplowania, tuszowania, kolorowania, gryzmołków, kryształków, wstążeczek, guziczków. Kiedyś zrobię kartkę bez niczego, a potem to już chyba tylko kartkę bez kartki! 

piątek, 7 października 2011

186. Grafika

Zachwyciło mnie, w jak pomysłowy, inteligentny i prosty sposób ktoś oddał hołd zmarłemu przedwczoraj twórcy Apple.
Prototyp powyższego:

niedziela, 2 października 2011

185. Zeszyt, zeszycik, zeszyciątko, zeszyciuszko

Projekt: minizeszyt?
Miniprojekt: zeszyt?
Projekcik: zeszyt?
Projekt: zeszycik?
Miniprojekcik: zeszyt?
...
Zarażona, porażona, wcale nie urażona projektem Miszelkowym wyprodukowałam dziś
trzy zeszyty, jeden mniejszy od drugiego. Musiały być małe, bo nie mam bindownicy, a tylko zszywacz o krótkim ramieniu. Kartonowe okładeczki, w środku różne papiery, wnętrze pozostanie moją tajemnicą. Są małe, ale nie aż tak, by zmieścić się w pudełku zapałczanym. Proporcje w stosunku do naszego Zeszytu widać na zdjęciu.
Pozdrawiam współuzależnione od Zeszytu.

sobota, 1 października 2011

184. Kamienie ♥ i ♥ mandale

Zamiłowania do kamieni nauczyła mnie Mama. Od najmłodszego dzieciństwa chodziła z nami dziećmi pieszo z Sopotu do Gdyni plażą, gdzie po drodze spotyka się całe usypiska otoczaków. Mama zwracała uwagę na ich kształt, kolory i rysunek, czasem jakiś zabierała do domu. Ja przerosłam moją mistrzynię i znoszę i zwożę ich do domu więcej niż Polska Norma przewiduje, jak mawiało się za moich lat studenckich. Doszłam więc do momentu, że czasem zamiast taszczyć kolejny eksponat robię po prostu zdjęcie. Poniższy pomniczek (z lewej) ułożyłam dwa lata temu na wielkanocnych wakacjach w Kemer, w Turcji (10-17 kwietnia 2009).

Zawsze jakieś kamienie pętają się po moim pracowym biurku, po pewnym czasie zmieniając właściciela, gdy jakaś interesantka przyjdzie z dzieckiem i trzeba owoż maleństwo czymś zająć podczas załatwiania sprawy. A czasem w zamyśleniu coś po niektórych gryzmolę cienkopisem bądź korektorem w pisaku.
W necie jest wiele blogów osób ozdabiających kamienie. Kanadyjka Margaret (http://resurrectionfern.typepad.com) ubiera je w szydełkowe koronki z nici własnoręcznie farbowanych w barwnikach naturalnych bądź w ciepłe ubranka z wełny lub ozdabia patchworkowo. Utalentowana meksykańska ilustratorka Geninne Zlatkis (http://blogdelanine.blogspot.com) maluje na nich ptaszki, liście, delikatną białą kreską na szaroniebieskawych płaskich otoczakach. W Polsce Unicatella (http://unicatella.blogspot.com) zdobi kamienie w wielobarwne wzory przypominające wyroby artystyczne australijskich Aborygenów. Mam te blogi w zakładkach i z zaciekawieniem śledzę nowe wpisy.
Pisałam już o mojej słabości do motywu serca. Mam ruchomą (wciąż przybywa, ale też wciąż rozdaję) kolekcję kamyków w tym kształcie i czasem układam z nich mandalę ze świeczką w centrum. Zdjęcie zrobione w dzień nie oddaje efektu promienistej czerwonej mandali, jaką tworzą prążkowania lampionika.
Pokazywałam wielokrotnie moje mandale. Kiedy się otworzyłam na ich rysowanie (głównie suchymi pastelami) i malowanie (plakatówkami) zaczęłam je wszędzie dostrzegać. Mandala w sanskrycie znaczy po prostu koło. Mamy je zatem w przyrodzie nieożywionej (otoczaki), roślinach (kwiaty), zwierzętach (meduzy, spiralne muszle ślimaków) i ich częściach (tęczówki), w zjawiskach fizycznych (rozchodzenie się fali), we wzorach chemicznych, w geografii (linia horyzontu), na niebie, kiedy księżyc w lisiej czapie, zaćmienie lub halo wokół słońca. Nic dziwnego, że w końcu praczłowiek musiał wynaleźć koło. I teraz mamy mandale we wszystkich dziedzinach jego wytwórczości: w urbanistyce okrągłe place, w architekturze rotundy, witrażowe i kamienne rozety gotyckich budowli, w życiu codziennym monety i parasole, w twórczości artystycznej i ozdobach: w biżuterii oczka pierścionków, w medalionach, w odznaczeniach za zasługi, w domach świetliki w drzwiach (podobnie jak bulaje w statkach) i okrągłe stoły, taborety, obrusy, koronkowe serwetki (wspaniałe szydełkowe rozety tworzy niezrównany mistrz szydełkowych koronek z Bydgoszczy Zygfryd www.koronekczar.blox.pl), kolorowe łowickie wycinanki, malowane talerze, rzeźbione tace, wieńce i wianki, w kultach religijnych (hostie, monstrancje, znak tao, tajemniczy kreteński dysk z Fajstos), w częściach garderoby: kapelusze, berety, jarmułki, guziki, w technice: koła pojazdów, koła zamachowe i zębate, mutry i podkładki, w grach i zabawach serso, hula hop, ringo, w sporcie spadochron, balony, wirujące w tańcu spódnice kobiet czy płaszcze sufickich derwiszów i inne, których teraz nie pamiętam.
Tę maluteńką serwetkę ze zwykłych nici do szycia zrobiłam w 1994 r. w Genewie. Nie miałam tam robótek, a strasznie za nimi tęskniłam. Znalazłam szydełko i nie pasujące do niego nici i z głowy, czyli z niczego, jak mawia się u mnie w pracy, wydziergałam to maleństwo. Jest wielkości podstawy węższego kubka, służy jako podstawka pod tealight.
A tę szydełkową poduszkę odziedziczyłam po Chrzestnej. W latach osiemdziesiątych uważałam ją za brzydką i niemodną, teraz bardzą ją lubię. Młodość jest okrutnie nietolerancyjna, w każdym razie moja taka była.
Nie pokazywałam jeszcze tej mandali, jest narysowana suchymi pastelami wprost na ścianie. Żeby uzyskać porządne koło, odrysowałam miednicę, a potem wypełniłam jej wnętrze. Pokój wymagałby już malowania, ale szkoda mi na myśl, że ją zamaluję.
Tworzenie mandali to medytacja. Lepiej za dużo nie myśleć, nie planować, nie kombinować. Albo wypełniać plan całkowicie się oddając czynności. Pamiętam tworzenie mandali na piasku na plaży w Sopocie. Trzy kobiety, bosymi stopami, najpierw rysując i ugniatając, potem chodząc po okręgu stworzyłyśmy na zimnym popołudniowym piasku dużą, nietrwałą mandalę. Początkowo ożywione pomysłem, który przyszedł do głowy ot tak, znikąd, wprost z błękitu (jak mówią Anglicy, out of the blue) stopniowo zagłębiłyśmy się w przedziwny, podobny do transu stan, wypełniony spokojną radością czy też radosnym spokojem. Było to daleko za Grand Hotelem, ukochany jednej z nas, który widział to z daleka, z mola, gdzie sprzedawał coś na straganie mówił potem, że nie wiedział, co robimy, ale że wyglądało to jak taniec lub jakiś szamański rytuał.
Bardzo polecam dzisiejszy wpis Kardamonowej, pięknie pisze o układaniu mandali, gdy serce wzburzone.
Moja ulubiona (jeszcze jedna, wszystkie lubię) forma tworzenia mandali: zataczanie kręgów dłonią na wodzie: pięknie, przyjemnie, kojąco i nie ma zmartwienia, co z tym potem: nie zostaje nic.
Albo wrzuć kamyk do wody i zapatrz się.

niedziela, 25 września 2011

183. This day will never happen again

Kolejny kolażyk w Zeszycie. Kolor tła jako wyraz niezgody na koniec lata, cytat jako próba pogodzenia się z rzeczywistością. Buźka wydrukowana z sieci.
Spędziłam ostatnią niedzielę września w Gdyni. Najpierw w południe w Teatrze Miejskim miałam przyjemnośc uczestniczyć w otwarciu 32. salonu poezji. Wiersze Jana Twardowskiego czytali Anna Dymna, pomysłodawczyni pierwszego salonu poetyckiego w Krakowie (22.01.2002) i nowozatrudniony aktor Teatru Miejskiego Szymon Sędrowski (dotychczas pracował w Lublinie). Na saksofonie grał trójmiejski jazzman Przemysław Dyakowski. Jako niespodziankę-ukłon w stronę pani Anny wplótł w pierwszy utwór hejnał mariacki, co spotkało się ze świetnym przyjęciem. Impreza trwała jakieś 50 minut, a potem pani Anna podpisywała na scenie swoje zdjęcia, jeśli kto chciał. Ponieważ nie lubię kolejek, siedziałam sobie na widowni i podeszłam jako ostatnia. Zostały jeszcze dwa zdjęcia, ale poprosiłam, żeby podpisała mi się w kalendarzu, na pamiatkę dnia, który już się nie powtórzy, co zrobiła tak miło i uroczo, jak sama miła, urocza i bezpośrednia jest.
Kolejny salon w Gdyni na początku listopada i potem raz w miesiącu. Wstęp jest wolny, jednak ani w prasie ani w internecie nie podano, że można czy też należy zwrócić się do teatru o bezpłatną wejściówkę i tak przy wejściu tłoczył się tłumek chętnych, a wpuszczano najpierw osoby za wejściówkami. Dawno nie uczestniczyłam w tak gorszącym wydarzeniu (chętnie już zapomniałam lata osiemdziesiąte), przepychanie się, gniewne okrzyki, kąśliwe uwagi, nieprzyjemnie. Jednak wszystko przemija i w końcu każdy znalazł miejsce siedzące na nie tak znowu wielkiej widowni, acz kilka osób już nie w fotelach, a na bocznych ławeczkach. Zdaje się, że ostatnio stałam w kolejce (bardzo długiej, acz wyluzowanej) kilkanaście lat temu, kiedy do Trójmiasta przyjechał William Wharton. Czytanie Whartona to obciach, jak mawiają rozmaici mądrale, ale lubiłam bardzo niektóre jego książki, szczególnie "Spóźnionych kochanków" i "Niezawinione śmierci". Było to w Sopocie na Monciaku w nieistniejącym już "Kawiarecie". Teraz w tym miejscu stoi Krzywy Domek.

Dzień zapraszał do spaceru. Najpierw na bulwar, gdzie statki i żaglówki prowokują do zrobienia im zdjęć. Ten kudłaty łeb to mój, jednak zwróćcie uwagę na bezchmurne niebo. Jak tu nie lubić września.
Kilka obłoczków w tle, a na pierwszym planie rajskie jabłuszka na trawniku przy bulwarze. Gałązkę obsypaną malutkimi jabłuszkami (nie zerwałam! była obłamana i podeschnięta) przyniosłam do domu na oswajanie jesieni.
Dziś jest Światowy Dzień Serca, na bulwarze można było oddać krew (zrobiłabym to chętnie, ale moja się nie nadaje, niestety), zbadać ciśnienie, poćwiczyć pierwszą pomoc na manekinach, zdobyć wiedzę zdrowotną, a nawet za 10 zł poddać się masażowi grzbietu.
Jako obiad margarita we "Flaucie" przy Skwerze Kościuszki (9 zł za 30 cm średnicy), a potem kino w Gemini. Filmu "Porwanie" nie polecam, ale wybór stanowił ustępstwo na rzecz młodzieńca, z którym spędziłam ten czas.
*
Jeszcze o jednej przyjemności Zeszytowej nie wspomniałam. Miło mi było, gdy Jyoti chciała przeczytać więcej moich wierszy. Mój tomik jest wciąż dostępny u mnie.

piątek, 23 września 2011

182. Żeby wygrać trzeba grać

Przyszła dziś do mnie paczuszka przewiązana koronkową kokardą w kolorze gorzkiej czekolady:
 a w niej wygrany zeszyt od Michelle z grubymi, kremowymi kartkami:
Co za nieoczekiwana przyjemność! I jakie piękne rozpoczęcie jesieni!

wtorek, 20 września 2011

181. Przykazanie nowe daję wam. Zakładeczka kolażowa 2

Zakładeczka typu "pochwała przesady", clean and simple, jakaś tekturka, dwa wycinki z WO, ledwo widoczne na zdjęciu tło stemplowane białym tuszem w ręczne pismo. Na tle opakowania Zeszytu.
Niby styl ascetyczny, a użyłam aż trzech profesjonalnych produktów: stempla, dziurkacza-zaokrąglacza rogów, tuszu latarniomorskiego.

poniedziałek, 19 września 2011

180. Zakładeczka kolażowa

Jeszcze dwa wycinki z WO i fotka z reklamówki. Narobiłam plam z kleju, stąd pasek taśmy samoprzylepnej z www.scrap.com.pl i napis na zdjęciu, kompozycja miała być bardziej clean&simple, ech, i tak lubię, bo jak nie lubić tej ślicznotki. Foto na tle opakowania naszego Zeszytu.

niedziela, 18 września 2011

179. Mój zeszyt

La donna e mobile! Raptem wczoraj deklarowałam chęć zachowania zeszytu w stanie zastanym, a już dziś go rozdziewiczyłam! Posłużył temu, do czego został stworzony: do dania upustu emocjom. Zła, że nie mogę tego, co chciałabym najbardziej (np. buszować po blogach) wzięłam się za przeglądanie wczorajszych Wysokich Obcasów i wycinając rokujące kolażowo teksty i obrazki nagle poczułam, że już nacieszyłam się nowością Zeszytu (czy wy też macie ochotę pisać go z WIELKIEJ litery?) i tak oto powstały dwa kolażyki. Dla pierwszego z nich szukałam odpowiedniego tła i stwierdziłam, że najlepsza jest druga strona okładki, kolejny powstał na kolejnej, Cynkowej stronie, po prostu.

sobota, 17 września 2011

178. O naszym zeszycie

Naszym, bo było nas dwie szkolne klasy i "nasza pani" - Michelle, której energia i entuzjazm udzieliły się ponad pięćdziesięciu kobietom i jednemu chłopakowi (!) i poskutkowały takim pięknym rezultatem. Kiedy Michelle ogłosiła na swoim blogu, że zeszyty już w drodze i kiedy już po małych paru godzinach listonosz przyniósł przesyłkę byłam tak podekscytowana, że aż trzykrotnie potwierdziłam ten fakt w miszelkowym schowku (nie zauważyłam włączonej moderacji, nauczona przykrym doświadczeniem byłam przekonana, że znów nie mogę dodać komentarza). Rzuciłam się zachłannie oglądać i zgadywać, czyj to wkład. Niektóre zachwycające kartki już widziałam na blogach (u Cynki, Kardamonowej, Latarni MorskiejUHK), inne były całkowitym zaskoczeniem. Zresztą nie wszystkie z blogów uczestniczek projektu znałam. Z przyjemnością rozpoznałam w moim zeszycie pierwszą kartkę Latarni Morskiej:
 
Fotografie kobiet, na czystym, prowokującym do dodania czegoś od siebie, tle dostałyśmy, jak się domyślam, od 2:16:
A zdjęcia przyrodnicze zapewne od Michelle (i może kartki z podręcznika botaniki):
Zachwyciła mnie karta Jyoti, tyle pracy włożyła (54 ręcznie ozdobione karty to nie byle co!) i taki piękny ten zawijas:
A ta kartka mogłaby być od Mrouh (turkusik i psikanie), ale nie mam pewności, bo równie dobrze od Finnabair (inky fingers):
Tu też autorka ręcznie ozdobiła kartkę, w dodatku lubię zestaw czerwono-zielony:
 Nie wiem czyja to łapka, może Martyny?
 A do stemplowania angielskiej książki ptaszkami przyznała się Tores:
Były też urocze kartki notesowe, z wiatrakiem (Anek73) i z latarnią morską, kartka z żurnala (Damurek)i z niemieckiego katalogu IKEA, kartki z kalendarzy ze złotymi myślami (coś więcej) i bez, zwykła kartka ksero, ale niezwyczajna, bo błękitna, komiks, fragmenty map, zdjęcie własnoręcznych kolczyków sutaszowych (Srebrnolistka), kartka z zeszytu do polskiego, kartka z papieru pakowego (Guriana), zeszytowego, kartoniki, fragment wzoru haftu (przeczytałam o tym u Coco.nut i nie mogłam rozpoznać, wzięłam mój fragment za papier do prezentów) i liczne kartki z książek, starych podręczników, śpiewników, słowników (Malflu), powieści, dramatów i zbiorów wierszy, polskich, niemieckich i angielskich, stemplowane, decoupażowane, psikane mediami, paćkane farbą, cięte dziurkaczami, a na koniec, dzięki Ci, Michelle, spis wszystkich uczestników i adresy ich blogów! A to wszystko w stylowej okładce, zaprojektowanej i wykonanej przez Miszelkę.
Uff... Jednocześnie mam ochotę i mieć, i zjeść ciastko; i zachować zeszyt w tym stanie, w jakim jest, i wykorzystać do kolażowania...
Mój wkład:
Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym coś zrobić własnoręcznie 54 razy (teraz już lepiej myślę o sobie i mam pomysł na następną edycję, w której koniecznie chcę uczestniczyć!), jednak bardzo chciałam, żeby to było coś, co mnie wyraża. Zdecydowałam się więc pociąć dwa egzemplarze tomiku moich wierszy, tak więc każda z uczestniczek (i jeden uczestnik) otrzymała jeden dłuższy lub dwa krótsze moje wiersze.
I tak, oprócz polsko-japońskich stron od Kardamonowej w niektórych zeszytach jest jeszcze jedno haiku - moje.
Jestem bardzo ciekawa, kto dostał jaką kartkę.