środa, 24 grudnia 2014

377. Zamiast

W ostatnie dni przed Wigilią trwało przekorne lepienie "lepiejów" u Kretowatej, a dziś jeszcze trafiłam w przepastnej sieci na taką oto listę spraw świątecznych do załatwienia: 

Powyższym inspirowane moje życzenia:
Rozdawaj radość, 
przynoś pokój, 
czuwaj czule, 
ciesz ciepłem, 
otulaj obecnością!
Bądź Bożym Narodzeniem!

poniedziałek, 15 grudnia 2014

376. Pierwsza szesnastka

Już trzeci raz robię kartki dla mojej pracy. Tym razem szesnaście niemal jednakowych - różniły się tylko wielkością gwiazdy. Wykorzystałam niebieski karton, którego niechcący kupiłam całą paczkę (nie spodziewałam się tego koloru) i karton z opakowania, ulubione wykrojniki i stempel ze sklepu www.scrap.com.pl.

piątek, 5 grudnia 2014

375. Tabliczka-ceramiczka

Pozazdrościłam pewnej ceramiczce urzekających wyrobów, ale zamiast kupić (naprawdę piękne!) postanowiłam zrobić sama, pod jej okiem. Szczególnie pociągały mnie tabliczki z różnymi hasłami. Szukałam krótkiego hasła, z małą liczbą znaków i koniecznie po polsku. Nie jest lekko! Po angielsku łatwiej...
Moja pierwsze spotkanie z gliną miało miejsce 11 lat temu. Zapomniałam już ile cierpliwości trzeba, zanim powstanie ostateczny wyrób.
Najpierw ugniatamy glinę jak plastelinę, żeby usunąć z niej maleńkie banieczki powietrza (inaczej popęka w piecu). Wałkujemy jak ciasto na pierogi. Znaleziony na dworze liść przykładamy starannie i wałkujemy jeszcze raz. Po zdjęciu liścia mamy elegancki odcisk. Patyczkiem piszemy hasło, grubszym patyczkiem robimy dziurki do powieszenia, wycinamy nożykiem taki kształt, jaki ma mieć nasza tabliczka i palcami wygładzamy brzegi. Odkładamy do suszenia.
Schnie około tygodnia (jeśli nie wyschnie dostatecznie popęka podczas wypału). Wyschnięte można jeszcze oszlifować leciutko (u mnie nie miało to miejsca). Po tym czasie instruktorka wypala wyroby w piecu ceramicznym. W piekarniku nie da się osiągnąć takiej temperatury! Piec nagrzewa się około doby do temperatury 1000 stopni Celsjusza, następnie dwie doby stygnie. Nie jest bezpiecznie zaglądać do gorącego pieca, rzeczy mogą popękać.
Teraz czas na szkliwienie. Udajemy się ponownie do pracowni i dowiadujemy się, że szkliwienie to zabawa dla skłonnych zaakceptować ryzyko: nigdy nie wiadomo, czym się to skończy. Dowiadujemy się też, co to jest szkliwo: to proszek szary lub beżowy i tylko z opisu domyślamy się, jaki kolor ostatecznie wyjdzie. Rozrabiamy ten proszek z wodą, by uzyskać konsystencję gęstej śmietany i pokrywamy nim tabliczkę.
Najpierw papką podobną do pasty do zębów pokrywamy wgłębienia, żyłki i litery. Kiedy wyschnie (po kilku minutach) ścieramy nadmiar proszku do pojemniczka (przyda się jeszcze raz), zostaje tylko w rowkach. Wówczas dwukrotnie pokrywamy całość szkliwem transparentnym, liść zielonym, tło bezbarwnym. Ja, jak widać, nie posłuchałam instrukcji i szkliwienie liścia jest bardzo słabe, tylko jeden raz. Nie uzyskałam spodziewanego koloru, jednak ostateczny efekt, choć odmienny od zamierzonego, bardzo mi się podoba (kiedy już przełknęłam, że nie wyszło jak chciałam) - osiągnęłam delikatne jesienne kolory. I znowu odkładamy do suszenia i znowu za kilka dni pani instruktorka wkłada wszystko do pieca i wypala w temperaturze tym razem 1060 stopni. I kiedy piec ostygnie z ciekawością i ekscytacją odkrywamy, co też wyszło...