Malarstwo konferencyjne to machinalne gryzmolenie podczas wykładu czy innej imprezy, która angażuje jedynie zmysł słuchu.
Takiej nazwy używała moja mama i nieczęsto zdarza mi się ją słyszeć w dzisiejszych czasach. Google pokazał tylko 154 wyniki dla tego hasła w cudzysłowie.W zeszły czwartek uczestniczyłam w pewnej obronie doktorskiej (są to wydarzenia otwarte). I słuchając z większym czy mniejszym zainteresowaniem (sporą część zajmują nudne formułki proceduralne) gryzmoliłam sobie na boku, czego owoce ośmielam się pokazać na blogu ;)
Po imprezie, zwanej często w żargonie uczelnianym theatrum, jeden z recenzentów zagadnął mnie na stronie: - Chciałbym przeczytać wiersz, który pani napisała.
Moje oczy musiały zrobić się wielkie, bo dodał:
- Widziałem, jak pani pisała.
Musiałby zobaczyć to, co Wam pokazuję!
Mogłaś była mu pokazać, te rysunki to czysta poezja :)
OdpowiedzUsuńŚliczne rysunki. Ja w takich sytuacjach ograniczam się niestety do kratek, domków ewentualnie płotków. W chwilach intelektualnych uniesień prowadzącego zebranie - silę się na kwiatki ;)))))))))).
OdpowiedzUsuńUps... rysować też umiesz!
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy zdołałby coś wykrztusić, gdyby zobaczył Twój "wiersz".