Wczoraj przed zamknięciem sklepu drugiej szansy oglądałam w nim biało-czerwony ręcznik, jednak szkoda mi było dać za niego 4 zł i postanowiłam przyjść dzisiaj, jako że w soboty 50% zniżki. Czy zależało mi bardziej na 2 złotych niż na zakupie? Najwyraźniej, bo dziś wybrałam się z domu dopiero w południe i po moim zakupie nie było śladu. Udałam się zatem do kolejnej świątyni niebywałych okazji i nabyłam za 1,5 zł (po sobotniej 50% przecenie) powieść pt. PS. I love you. Było ich więcej, popularnych powieści w miękkich oprawach, wszystkie po angielsku, co mnie raczej zniechęca. Ta również w lyngłydżu, ale ponieważ widziałam film i czytałam polski przekład, posłuży za pomocnika do ćwiczenia reading comprehension. Piękny przykład serendypii. Na zdjęciu owa książka, gdzie? Gdyby nie serwetki, możnaby pomyśleć, że w domu, a to ponownie naleśnikarnia. Tym razem wypróbowałam inny kącik z czerwoną sofą, w dodatku z ikeowską ładną lampką. Za to naleśnik, ze szpinakiem i fetą już raczej zwyczajny. Lokal nazywa się Cuda Wianki, winietki nie sfotografowałam, bo jakoś mi się niezbyt spodobała.
Poniżej jeszcze coś sopockiego. Panneau (przepraszam, nie przychodzi mi do głowy odpowiednie polskie słowo) na peronie kolejki Sopot Wyścigi. Stosunkowo nowe, remont był jakieś 2 lata temu. Malowidła na kafelkach. Lubię to, jak mawiają na fejsie.
A to zwykła rzecz w letniej szacie. Chusteczki higieniczne z wizerunkiem ławeczki w słońcu, nie ma chyba dla mnie milszego symbolu wakacji, relaksu, nieśpiesznych, pogodnych dni lata. Sfotografowana na rozwalającej się ławce przed moją kamienicą (moją, bo w niej mieszkam, nie żebym ją posiadała).
I na koniec miła dzisiejsza koincydencja, klasyczna serendipity: poszłam na warsztat nt. wdzięczności w ramach Progressteronu, a tam kawę z automatu serwowano w papierowych kubkach z napisem ENJOY. Nie powstrzymałam się przed zabraniem go do domu celem skrapowym. Ponadto znakiem graficznym odbywającego się w Sopocie festiwalu Progressteron jest w tym roku balon z sylwetkami trzema radosnych kobiet. Zanim połączyłam to w jakąś całość zabrałam się za przegląd blogów i u LaWenduli przeczytałam tę optymistyczną myśl: Nigdy nie jest za późno na szczęśliwe dzieciństwo! Naprędce przykleiłam napis z kubka, narysowałam, jak umiałam, postaci w balonie, umieściłam stosowne hasło i jest zakładeczka! Ktoś chętny?
Masz ten sam sposób na czytanie po angielsku, co ja- lubię czytać książki po ang, które juz choć trochę znam. Ale udało mi się już połknąć kilka tomiszcz zupełnie nieznanych i to z coraz mniejszym wsparciem słownika:-)
OdpowiedzUsuńPanneau piękne, aż trudno uwierzyć, że tak wspóczesne. Nigdy nie byłam w Trójmieście i jakoś ciągle cos mi przeszkadza w dotarciu, ale lubię je sobie podglądać:-)
Zakładka to klasyczny przykład na czerpanie radości z życia i łapanie okazji:-) I jesli naprawdę chcesz się jej pozbyć, to ja się z przyjemnością będę z nia obnosić:-)
Wow ;)))))))))) Widziałam tę książkę w sklepie ;). Chusteczki jakiś czas temu nabyłam w R. - uwielbiam takie małe urocze rzeczy.
OdpowiedzUsuńZakładka piękna, jak i symbol festiwalowy.
Skrzatko, zdecydowanie za rzadko do Ciebie zaglądam w pogoni za szydełkiem...:))
OdpowiedzUsuńSopot jaki przedstawiasz, nawet w formie ławeczki na chusteczkach i odwrotnie:)))aż kusi, by go kiedys odwiedzić:)
Gratuluję pomysłów , widać Vena nie opuszcza Cię nigdy:)
pozdrawiam serdecznie,
K.