poniedziałek, 11 stycznia 2010

63. Off topic. Updated 12.01.2010.

 
Ekscytacja wprost mnie roznosi: wybieram się na koncert Jaromira Nohavicy w Filharmonii Bydgoskiej. Niechaj Merkury, Jowisz, święty Krzysztof i wszelkie moce mają w opiece koleje polskie, które podjęły się dowieźć ekipę znad zatoki na miejsce przeznaczenia oraz dostarczyć mnie z powrotem jutro rano do pracy. Enter. Tu słuchamy.

Dzień po koncercie:
12 stycznia 2010 r. 21:40
Na scenę wyszedł swobodny, uśmiechnięty i zadowolony. Nie musiał nam mówić, że chętnie przyjeżdża do Polski, widzieliśmy to sami. Burza oklasków, która go przywitała pokazała już na wstępie, że na widowni zgromadzili się ci, którzy go znają, podziwiają i chcą spotykać, którzy nie z przypadku znaleźli się w tym miejscu w śnieżny styczniowy wieczór, pokonawszy z trudem nieuprzątnięte bydgoskie ulice, a liczni jeszcze dalsze trasy. Był sam, akompaniował sobie na gitarze lub na heligonce, rodzinnym instrumencie, który jego dziadek kupił w początku lat trzydziestych poprzedniego stulecia. Tylko w kilku piosenkach towarzyszył mu znakomity akordeonista warszawski, Robert Kuśmierski. Opowiadał o sobie, o swoich piosenkach, wspominał, żartował, śpiewał, po czesku i po polsku, grał i recytował. Piosenki ważne, poważne, refleksyjne i niepoważne, wesołe, żartobliwe, biesiadne, miłosne i "publicystyczne", własne tłumaczenia Wysockiego, melorecytował kawałki z opery (a capella i unplugged) Mozarta, której libretto przetłumaczył na czeski, recytował swój żartobliwo-liryczny czesko-polski wiersz o miłości Czecha i Polki. Mówił do nas po polsku z uroczym czeskim akcentem, cały czas w kontakcie, życzliwy, pogodny, dawał nam siebie, otwarty i wolny. A my słuchaliśmy, wzruszeni, rozbawieni, klaszcząc entuzjastycznie po każdym utworze, śmiejąc się i czasem roniąc łzy, podśpiewując refreny, piszcząc i pokrzykując, nieomal tańcząc. Szacowne mury filharmonii, ciasne rzędy foteli, a może nasze ograniczenia, zawstydzenie, uleganie konwencjom nie dopuściły jednak do tego. Wiedziałam, że pięknie gra i śpiewa, a jednak zaskoczył mnie swoją muzykalnością, wirtuozerią i swadą w grze na heligonce, czasem niemal smyczkowym brzmieniem tego niewielkiego instrumentu (a akordeon Roberta Kuśmierskiego brzmiał czasem jak flet, a czasem jak saksofon. Nie wiedziałam, że tyle może ten często niedoceniany i traktowany z lekceważeniem instrument w rękach utalentowanego wykonawcy), zaskoczył i zauroczył swoim głosem szerokim i o pięknej, ciepłej barwie.
Dał nam długi, ponaddwugodzinny koncert, z wieloma  (czterema?) piosenkami na bis, z ukochaną "Kometą" pod sam koniec. A potem wyszedł do holu spotkać się z tymi, którym jeszcze nie było dość tego miłego, pełnego prostoty, mądrego, życzliwego człowieka i podpisywał nam płyty, książki, plakaty, co kto chciał, mimo wielkiej kolejki zwracając się do każdego z osobna, pytając dla kogo ma podpisać (nie przyszłoby mi do głowy prosić o wpis dla siebie, wystarczyłby mi sam autograf, więc zostałam obdarowana ponad oczekiwanie). Narysował mi serduszko, mówiąc: to pierwsze serduszko tego wieczoru i ostatnie, a ja powiedziałam mu, że płakałam, gdy zaśpiewał "Panie prezydencie", piosenkę o człowieku, który pragnie być wysłuchany i o tym, który już nie słucha. Podziękował z wielką serdecznością, solennie, wyraźnie wdzięczny za podzielenie się wzruszeniem.
I tak dopełniło się to spotkanie, a my potem jeszcze, czteroosobowa trójmiejska ekipa, wspominaliśmy, dzieliliśmy się wrażeniami, degustując gruzińskie wino i pojadając mandarynki, i po bardzo krótkiej nocy, o czwartej rano, Skrzatka wstała i poszła na dworzec, by przyjechać do pracy na 9:00, ale udało się dopiero na 10:15, i nikt tego nie miał za złe, bo jej szef to bardzo ludzkie panisko.
Za zainteresowanie i kciuków trzymanie pięknie dziekuję. Anioły sprzyjały: pociąg spóźnił się jakieś nieznaczne 311 sekund, taksówka akurat podjechała, zapłaciliśmy dychu na 4 sztuki (kto to widział takie ceny?), pokoje w akademiku Akademii Muzycznej czekały, niepiękne, ale wysprzątane, ciepłe i niedrogie, a gościnna Filharmonia Pomorska w Bydgoszczy pomieściła wszystkich chętnych. Koncert rozpoczął się punktualnie i trwał uczciwe 2 godziny i 15 minut, a po koncercie artysta z wyraźną przyjemnością podpisywał co kto tam miał.
I może to zabrzmi egzaltowanie (a niech sobie zabrzmi), ale było to jedno z tych, chciałoby się znacznie częstszych, spotkań w życiu, z których człowiek wychodzi lepszy.
A po głowie chodzą mi szczątki zapamiętanych ze szkoły wierszy polskich romantyków, że "piękno na to jest by zachwycało" i że "z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, dwie tylko, poezja i dobroć".
*
PS. I bardzo miło mi na myśl, że byłam w tym samym mieście, w którym mieszka Brises, i Zygfryd, i gdzie w herbaciarni "Asia" na Wełnianym Rynku spotykają się kujawskopomorskie crafterki.
***
Update 18 stycznia 2010 r.
Chcę o tym pamiętać: mówiąc o przeszłości, powiedział, że lubi myśleć o tych, którzy byli przed nami, oni są ważni, powiedział, my stoimy na ich ramionach. Ten sam obraz występuje we śnie kobiety cytowanym chyba w "Biegnącej z wilkami". Całkowicie się z tym zgadzam, choć dla mnie wciąż jest to jeszcze wyłącznie intelektualne przekonanie. Chcę żyć przesiąknięta tym obrazem, z pokoleń za mną czerpać siłę.

15 komentarzy:

  1. A wzięłaś poprawkę na 911 minut spóźnienia pociagu:-)? Eee, może już trochę skuli tego lodu:) Jaromira znam z Trójki, koncert na pewno piękny będzie, trzymam kciuki, żebyś spokojnie odjechała i wróciła!

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę raczej o 911 sekund, s'il te plaît.

    OdpowiedzUsuń
  3. Malheureusement, je n'y peux rien, ... :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. o........ !!!!
    a to z Bydgoszczy jesteś ???
    Miłych wrażeń na koncercie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Skoro bawisz się w zgadywankę u mnie, to znaczy, że wróćiłaś? Jak było? :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Było, ach jak było...
    Obiecuję sobie robić sobie tak dobrze częściej. Notka będzie updatowana, to też sobie obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
  7. to ja czekam na notke.
    gros bisou !!!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Zazdroszczę, to mój ukochany wykonawca. A tym razem gra u nas w taki dzień, że nie mogę być :(

    OdpowiedzUsuń
  9. Znam ten stan- człowiek uśmiecha się cały, lewą stroną siebie, a uśmiech- dookoła głowy:-) Cenne chwile:-)

    OdpowiedzUsuń
  10. DZiekuje Ci kochana , ze te relacje. Smutno sie przyznac, ale nie znalam tego artysty, posluchalam sobie na youtubie i powiem szczerze, ze zauroczyl mnie calkowicie. Jestem we Francji juz 15 lat i wiele rzeczy , pieknych rzeczy mnie omija. U nas w Polsce poezja spiewana jest potega, no przynajmniej tak ja pamietam.......Bede w lutym w Polsce, to poszukam jakies plytki. Moze doradzilabys mi ????
    Piekna relacja i zdecydowanie jestem zdania, ze istnieja takie spotkania, po ktorych stajemy sie lepsi..........Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  11. Ojjj, jak pięknie opisałaś, aż oddechy i mocniejsze bicie serca, śmiech i zadumę słychać było...

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo, bardzo się cieszę, że tak dobrze ten koncert wspominasz. Ja ubiegłoroczny prawie cały pamiętam minuta po minucie... Ach, kiedy znów mi się uda być ;(

    OdpowiedzUsuń
  13. A tak blisko byłaś... Miło, że o mnie, będąc w pięknej Bydgoszczy, pamiętałaś. Pięknie, że tak wspaniałe wrażenia w mieście mego na świat przyjścia były Twym udziałem. Wspaniale, że tak niezwykłymi słowami nam to przekazałaś.
    Z tysiącem serdeczności
    Zygfryd z www.koronekczar.blox.pl

    OdpowiedzUsuń