środa, 31 sierpnia 2011

177. Guten tag!


Na kolorystyczne wyzwanie w Craft Artwork.
Niebieski to nie mój ulubiony kolor, dawno jednak chodzą za mną wnętrza biurowych kopert, w wielu odcieniach niebieskiego, rzadziej szare, gładkie i w deseń.
Słowne skojarzenie jest najprostsze z możliwych: niebieski – niebo – siódme niebo i polska wersja evergreena Irvinga Berlina w uroczo staroświeckim wykonaniu Adama Astona.
Zrobiłam wydzierankowe tło, bardzo mi się spodobało. Na tym postanowiłam wypróbować transferu na farbie akrylowej wg kawiarnianego przepisu Tymonsyl. Znalazłam odpowiedni rysunek tańczących w sieci, wydrukowałam, okazało się, że nie mam farby, spróbowałam płynny korektor w mazaku, ale kicha, zanim pokryłam odpowiedni kawałek już zastygło, papier się nie przykleił. Odłożyłam, później ponowiłam próbę na białej farbie, żałując, że psuję takie ładne tło. Niecierpliwie zaczęłam usuwać papier, kiedy farba jeszcze nie doschła, jeszcze gorzej popsułam, zaczęło się odklejać. Jeszcze raz zamalowałam tło, tym razem na niebiesko, robiąc liczne plamy. Kartą plastikową zeskrobałam nadmiar farby, przykleiłam wycięty wydruk na nie do końca jeszcze wyschniętej farbie, poplamiłam go.
Płakać się chce, ale cóż, moja wina, trzeba było powściągnąć niecierpliwość!
Ostatnia próba uratowania pracy: mieszam farbę niebieską z białą, uzyskanym błękitem niedokładnie pokrywam rysunek, parę plam w tle tu i ówdzie, wygląda kompletnie inaczej niż planowałam, kiedyś jednak trzeba skończyć. Idę spać.
I dzisiaj, kiedy odwiązałam się od pierwotnego projektu stwierdzam, że może być.

sobota, 27 sierpnia 2011

176. Gdzie to być może...

Liczne balkony, sąsiedzi patrzący sobie w okna, suszące się pranie - moje pierwsze skojarzenie: południe Europy. Włochy, Grecja, Hiszpania?
Ale te barwy, jasny orzech (ma znacznie mniej elegancką popularną nazwę), ciemny orzech? Powinno być kolorowo, błękitnie, turkusowo, żółto, fioletowo!
Pelargonie ok, ale malwy? Powinny być oleandry, palmy, opuncje!
Wiszące doniczki, ale bez kaskad kwiecia?
Niebo blade, a nie lazurowe?
Tak, proszę wycieczki, jesteśmy w ojczyźnie...
 ... w Sopocie. Tył starej kamienicy, kto nie wie gdzie, będzie miał kłopot, żeby trafić.
A po mosiężnych podkowach z herbem Sopotu dekorujących peron możemy się przejść na przystanku kolejki Sopot Wyścigi.

175. "Blondynka" pojedzie do...

autorki trzeciego komentarza, zdecydował random.org. Kamarku, proszę o adres skrzat.ka małpa wp.pl.
Dodatkowa nagródka pojedzie do Kardamonowej za uzasadnienie - tautogram, dowcipne i błyskotliwe.
Basiu, powieść "Blondynka" została wybrana na nagrodę główną w candy, gdyż będąc naturalną brunetką całe życie, w wieku 54 lat utleniłam się na blond, już minęło 5 miesięcy i wciąż nie mogę się sobie nadziwić.
Dziękuję za udział w losowaniu, z pewnością nie ostatnim.

piątek, 26 sierpnia 2011

174. Nokturn, last minute

Fot. z bloga Hanny Anny

Mój Tata lubił cytować wiersz Leopolda Staffa pt. Zdrada:

Gdy lśnił ponowik
Księżyca wąski,
Podpatrzył słowik
Nasz schron z gałązki.

Poniósł na łęgi
W piosennej zdradzie
Nasze przysięgi
I schadzki w sadzie.

Rozdzwonił plotki
W całej dąbrowie
O nocy słodkiej
I słodszej zmowie.

Dziś na polankach
Każdy liść szepce
O całowankach
W twojej izdebce.

Strumień coś gwarzy
O ramion splocie
Twarzą przy twarzy
I w serc pieszczocie.

Motyle płoszą
Pszczoły, róż gości:
Kwiatom roznoszą
Pocztę miłości.

Ponowik - cienki sierp księżyca po nowiu, w kształcie litery D, słowo to mój Tata wymawiał z taką przyjemnością, jakby miał w ustach coś przepysznego.


Last minute - jeszcze do północy można się zapisywać na losowanie "Blondynki".

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

173. Kawa z kardamonem

Przygoda z ENJOY (post niżej) uwrażliwiła mnie na nowy obszar skrapośmieciowy: papierowe kubki. I, jak to zwykle bywa, kolejny wpadł mi w oko nazajutrz, kiedy głodny młody człowiek poczęstowany przeze mnie zapiekanką z budki poprosił nieśmiało: a czy mogę dostać jeszcze kawę, skoro, gdy kupuje się coś do jedzenia jest ona za złotówkę. Moja niefrasobliwa zgoda nieoczekiwanie zaowocowała kubeczkiem z parującą filiżanką, który natchnął mnie do skomponowania kartki.
Przyznaję, że uwielbiam ją, z wielu przyczyn.
Po pierwsze jest ona, z wyjątkiem bazy z brązowego kartonu, całkowicie śmieciowa. Kawałek gazy, skrawek cynamonowego lnu, obrzępek welonu, strzęp tektury, obrazek z papierowego kubka, stary guzik, kawałek wiekowego sznurka.
Po drugie, jest warstwowa, co mi zawsze imponuje u kartkomaniaczek. Nie licząc bazy, jest 6 warstw.
Po trzecie, zawiera elementy natury lub działania natury (kora brzozy, kamyk z dziurką, szkiełka oszlifowane przez morze).
Po czwarte, zawiera ukochany przeze mnie kształt serduszka (albo prawie) wyżej wymienionego kamyczka i szkiełek.
I po piąte, najważniejsze i wymagające największego gadulstwa, za skojarzenia.
Nie pijam wiele kawy. Właściwie tylko czasem, gdy po źle przespanej nocy (z własnej winy, bo albo coś dłubię jak nakręcona, albo nie chcę się oderwać od wciągającej powieści, albo buszuję po necie) muszę stawić czoła dniowi pracy. Albo w ramach świętowania codzienności (rzadko, ale bywa). Albo, i to jest najmilsze i najrzadsze, jako element integrujący i celebrowanie bycia razem z innymi kobietami. Któraś wtedy ofiaruje się ugotować kawę. Właśnie ugotować, nie: zaparzyć, zalać, rozpuścić, ale z całą celebrą, jak wiedźma nad kotłem pochyla się nad garnkiem z kawą i zamorskimi korzeniami, cynamonem, kardamonem, goździkami, nieomal słyszę jak szepcze zaklęcia, uśmiecha się lekko, i tylko niektórzy widzą, że ukradkiem dodaje tam jeszcze jeden, niewidzialny a niezbędny składnik: serce. A potem, przyciągnięte zapachem i nawołaniami, schodzimy się do stołu znosząc kubki, szklanki i filiżanki i gawędząc niezobowiązująco, śmiejąc się i przekomarzając, a czasem milcząc wspólnie, zamyślone, pijemy ten, z serca przygotowany, czarodziejski napój.
A ponieważ takie zjazdy, posiady w gronie wielu kobiet zdarzają się zazwyczaj w czasie urlopu lub w rzadkie wspólne weekendy, nieodmiennie kojarzą mi się z wakacjami, a te z naturą, nadmorską plażą, lasem, zbieraniem skarbów, patyków, szyszek, kory, muszli, kamyków, szkiełek (te na kartce z tegorocznego krótkiego urlopu wiosną w Barcelonie, w gronie kobiet, rzecz jasna). To chyba już jasne, dlaczego w taki dobry nastrój wprawia mnie ta, skromnymi środkami wykonana, kartka.

sobota, 20 sierpnia 2011

172. Ciąg dalszy z dedykacją albo o szklance

Czy szklanka jest do połowy pusta, jak chcą malkontenci, czy do połowy pełna jak cieszą się inni?
Wczoraj przed zamknięciem sklepu drugiej szansy oglądałam w nim biało-czerwony ręcznik, jednak szkoda mi było dać za niego 4 zł i postanowiłam przyjść dzisiaj, jako że w soboty 50% zniżki. Czy zależało mi bardziej na 2 złotych niż na zakupie? Najwyraźniej, bo dziś wybrałam się z domu dopiero w południe i po moim zakupie nie było śladu. Udałam się zatem do kolejnej świątyni niebywałych okazji i nabyłam za 1,5 zł (po sobotniej 50% przecenie) powieść pt. PS. I love you. Było ich więcej,  popularnych powieści w miękkich oprawach, wszystkie po angielsku, co mnie raczej zniechęca. Ta również w lyngłydżu, ale ponieważ widziałam film i czytałam polski przekład, posłuży za pomocnika do ćwiczenia reading comprehension. Piękny przykład serendypii. Na zdjęciu owa książka, gdzie? Gdyby nie serwetki, możnaby pomyśleć, że w domu, a to ponownie naleśnikarnia. Tym razem wypróbowałam inny kącik z czerwoną sofą, w dodatku z ikeowską ładną lampką. Za to naleśnik, ze szpinakiem i fetą już raczej zwyczajny. Lokal nazywa się Cuda Wianki, winietki nie sfotografowałam, bo jakoś mi się niezbyt spodobała.
Poniżej jeszcze coś sopockiego. Panneau (przepraszam, nie przychodzi mi do głowy odpowiednie polskie słowo) na peronie kolejki Sopot Wyścigi. Stosunkowo nowe, remont był jakieś 2 lata temu. Malowidła na kafelkach. Lubię to, jak mawiają na fejsie.
A to zwykła rzecz w letniej szacie. Chusteczki higieniczne z wizerunkiem ławeczki w słońcu, nie ma chyba dla mnie milszego symbolu wakacji, relaksu, nieśpiesznych, pogodnych dni lata. Sfotografowana na rozwalającej się ławce przed moją kamienicą (moją, bo w niej mieszkam, nie żebym ją posiadała).
I na koniec miła dzisiejsza koincydencja, klasyczna serendipity: poszłam na warsztat nt. wdzięczności w ramach Progressteronu, a tam kawę z automatu serwowano w papierowych kubkach z napisem ENJOY. Nie powstrzymałam się przed zabraniem go do domu celem skrapowym. Ponadto znakiem graficznym odbywającego się w Sopocie festiwalu Progressteron jest w tym roku balon z sylwetkami trzema radosnych kobiet. Zanim połączyłam to w jakąś całość zabrałam się za przegląd blogów i u LaWenduli przeczytałam tę optymistyczną myśl: Nigdy nie jest za późno na szczęśliwe dzieciństwo! Naprędce przykleiłam napis z kubka, narysowałam, jak umiałam, postaci w balonie, umieściłam stosowne hasło i jest zakładeczka! Ktoś chętny?

171. Kilka zdjęć z dedykacją

Ten wpis z radością dedykuję Kardamonowej, wielbicielce mojego rodzinnego S.

Zdjęcia z dzisiaj: nowa naleśnikarnia na Monte Cassino, między przejściami podziemnymi, w miejscu dawnego papierniczego z księgarnią. Radosny, jasny, kolorowy wystrój z siedzeniami zarzuconymi różnorodnymi ikeowskimi poduszkami. Na czerwonej kanapce siedziałam dziś premierowo. Naleśnik wybrałam jarski z farszem ziemniaczano-twarogowym, w smaku przypominał mi pierogi mojej Babci. Dla zainteresowanych - 11,90.
W każdym kącie inna aranżacja, kanapki, ławy, krzesła lub fotele, stoliki różnej wielkości, wszystkie o bukowych blatach i białych nogach. Jak spojrzeć do wysokości 50 cm - las białych nóg. Na stołach doniczki z ziołami, papierowe serwetki w dopasowaną kolorystycznie krateczkę na zewnątrz pliku, wewnątrz zwykłe białe bibułkowe. Dobry pomysł, tanio i ładnie.
Drzwi w krateczkę za ścianką prowadzą do rustykalnej toalety. Pod stolikiem z umywalką zasłonka w dominujących w całym wnętrzu kolorach jasnozielonym, czerwonym i białym. W puszce z koronkowym brzegiem żywe kwiaty!
Wracając trafiłam na uroczystość w kościele garnizonowym. Państwo młodzi ślubowali wewnątrz, na placu przed kościołem zainteresowanie wzbudzała biała kareta z parą siwych koni. Ileż ja się napstrykałam, zanim trafiłam zdjęcie bez przypadkowych osób.
 Koniki bardzo emocjonalne.
Zdjęcie sprzed tygodnia (11 sierpnia, akurat się zachmurzyło). Sopot to werandy, wiele z nich po renowacji, ta akurat w stanie wieloletniego zaniedbania, za to kot z futrem starannie utrzymanym.
Tu (24 lipca) motyl modraszek na łące w Sopocie. Coraz mniej tych łąk w mieście, ale wciąż jeszcze są.
A to historyczne zdjęcie zrobiłam 4 maja 2010 r. w przypływie natchnienia: nie ma już tego kina, a widoczny na piętrze Teatr Kameralny przeniesiono w miejsce jeszcze wcześniej zlikwidowanego kina Bałtyk nieco wyżej Monte Cassino. Teraz są tu, oczywiście, kawiarnie.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

170. Candy z blondynką

Szanowni Czytelnicy,
12 sierpnia 2009 r. powołałam do życia to skrzacie miejsce. Mimo mojej niesystematyczności trwa ono nadal i stanowi asumpt do poznawania wciąż nowych stron, ich autorek i autorów, czasem tylko przez podglądactwo, czasem korespondencyjnie, a w paru przypadkach również osobiście, łącznie z króciutką gościną w moim domu i nieco dłuższą moją wizytą u jednej z przemiłych, pozytywnie myślących blogerek.
Z okazji rocznicy zapraszam więc na zwyczajową loteryjkę. Nagrodę główną stanowi powieść Joyce Carol Oates "Blondynka" (choć wydanie z 2002 r. - egzemplarz nieużywany) wraz z garstką drobiazgów.
Aby wziąć udział w losowaniu spełnij dwa warunki:
1. podaj w komentarzu link do miejsca w Twoim blogu, gdzie podlinkowałaś (-eś) tę zabawę,
2. w tym samym komentarzu napisz uzasadnienie, dlaczego jest to candy z blondynką. Najzabawniejsze lub najbliższe rzeczywistości uzasadnienie zostanie dodatkowo nagrodzone.
Zapisy do piątku, 26 sierpnia 2011 do godziny 23:59. Nazajutrz wylosuję zwycięzcę. Jeśli na wylosowanej stronie nie będzie linka do zabawy, przeprowadzę losowanie jeszcze raz.

wtorek, 9 sierpnia 2011

169. Nie angielskie, nie kreolskie, ale nasze, nasze polskie...

... czarodziejskie pudełeczko kolażowe po prawie roku peregrynacji po Polsce dotarło do mnie.
A oto mój wkład:
Większość obrazków pochodzi z lokalnych trójmiejskich folderów i ulotek, teatralnych, wystawienniczych i uniwersyteckich; konstrukcja steampunkowa z ulotki zeszłorocznego bydgoskiego festiwalu camerimage. Wychodzi na to, że moje obiekty pożądania to szeroko pojęta kultura i nauka (kolorowe rybki projektu Wojtka Kołyszki stanowią znak graficzny gdańskiej translatoryki). A skoro to, co włożyłam to jest mój wkład, jak nazwać to co wyjęłam? Wykład? Odkład? Okład? :)
Z pudełka wybrałam zaś moje skrapowe obiekty pożądania, czyli 5 tekturowych wycinanek (klatkę, ramkę, koronę, motyla i tag), nie wiem jak się nazywa walizeczka na grubej folii przezroczystej, dwa stare zdjęcia, koronki papierowe i niciane, koralik-kiwi, baloniki, pozytywne pytanie i piękny etniczny wisior z muzeum w Auckland, Nowa Zelandia. Jest wykonany z jakiejś sztucznej masy (żywicy?), która bardzo szlachetnie wygląda, na kremowym tle czarne ptaszydła. Był brzydko poplamiony, ale udało się przywrócić mu stan dziewiczy przy pomocy mydła i gąbki. Btw. uprałam też dwa szmaciane elementy (których nie wybrałam), bo nie mogłam patrzeć na ich straszliwy brud. Czułam jakieś zażenowanie na myśl, że mam posłać dalej coś w takim stanie. Może po prostu przeszło przez tyle rąk, że się pobrudziło? Whatever.
Doświadczenie moje (drugie raptem, oj tam, ale zawsze) jest takie, że wybór elementów już tworzy kolaż, choć efemeryczny, bo nie sklejony (kolaż niesklejony to zdaje się oksymoron). Wygląda na to, że to co mnie uszczęśliwia to koronki, wycinanki, ozdoby, kobiecość. I podróże. I baloniki.
PS. Druga szesnaście właśnie opublikowała post o pudełku, dzięki czemu wiem, co komu zawdzięczam:
panią w kostiumie kąpielowym Gurianie,
panią na bardzo starej fotografii, ramkę i tag Michelle,
klatkę Miraq,
motyla i serwetkę Pasiakowej,
koronę i walizkę Tores.
PS 2 (20 VIII).
Wisior i koronkę nicianą zawdzięczam Karmeleiro.
Pozostałe rzeczy: koralik, baloniki, pytanie (podejrzewam 2:16) jeszcze nie wyśledzone, skąd.