niedziela, 1 sierpnia 2010

98. Książki, których nikt nie chce

Była sobie zakładowa biblioteka. Zakład po latach zlikwidowano, zbiory przekazano bibliotece miejskiej i tam to, co niezbyt interesujące wystawiono na korytarzu. A ja, wychowana w duchu szacunku dla książek (cały czas tłumaczę sobie, że ta norma nie obowiązuje zawsze i bezwzględnie i że, doprawdy, kupiwszy książki za osobiście zarobione pieniądze mogę z nimi robić co chcę, np. zakreślać neonowym pisakiem, wycinać obrazki), otóż ja nie potrafię nie oglądać dokładnie tych wystawek.
Rzadko zdarza się coś naprawdę wartościowego, bo nawet jeśli klasyka, to nowsze wydania przyjemniej się czyta niż te wieloletnie, na podłym papierze, pożółkłe i przesiąknięte zapachem kurzu, pleśni i starymi zapachami kuchennymi.
Czasem trafi się rarytas ze względu na ilustracje bądź liternictwo i tak dziś obrazek z książki, której nikt już nie chciał: docenta doktora Andrzeja Jaczewskiego i mgr Wandy Kobyłeckiej (tak, tak, z wszystkimi tytułami), wydanej przez Państwowy Zakład Wydawnictw Lekarskich "O dziewczętach dla dziewcząt (o dojrzewaniu i dorastaniu)", wydanie IV z 1976 r., ilustrowane w duchu tamtych lat przez Wiesławę Furmanik. Z radością powycinałam czerwono-czarne ryciny i zastosowałam w kartce.
Papier skrapowy - pierwsze podejście! Onieśmielała mnie jego profesjonalność, a i deseń jak kuchenna ściereczka bądź wiejski obrus nie kojarzył mi się dotąd z żadnym projektem, ale trzeba było zastosować gdzieś własnoręczne stempelki plus obrazek pani Furmanik i oto premiera.

5 komentarzy:

  1. Nie wiem czy miałabym odwagę pociąć książkę. Ale cały projekt wyszedł Ci tak pięknie, że nawet do mnie dociera, że nie zawsze jest to ze szkodą dla świata :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie, że nie zawsze jest ze szkodą. Cudownie wydobyłaś urodę obrazka. Sama miałam podobny stosunek do książek, ale poznałam książki, których nikt nie chce, nieczytane latami, takie, których los jest przesądzony i zmierzają w stronę makulatury i w tym kontekście ich przetwarzanie uważam za coś, jak najbardziej ok.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kupiłam w lumpeksie słownik angielski sprzed lat kilkudziesięciu, w celu wykorzystania do scrapów i nie potrafię go zniszczyć, leży na podorędziu i co rusz go sobie podczytuję. Kupiłam drugi... w cienkiej okładce, bo mniej oniesmielający mi się wydał. Ale podzielił los pierwszego. Jedynie kiepską powieść nikomu nieznanego pisarza po angielsku udało mi się poświęcić i obrzucić... gipsem:-)
    A Twój debiut ze scrapowym papierem jest cudowny. Nic nie zaszkodził profesjonalizm papieru, dalej jest Twojsko! Ilustracje z tej książki tez pamiętam, dziś ten typ ilustracji wraca do łask i do scrapów nadaje się wysmienicie. Kapitalna, czysta kompozycja, cudo!

    OdpowiedzUsuń
  4. Skrzatko- jest pięknie....:))
    Ja z kolei stosuję do kartek gazety(zbieram tą makulaturę ku niezadowoleniu rodziny:)
    A do książki też mam taki jak i dziewczyny szacunek...cóż, my z innego pokolenia, gdzie książki zdobywało się spod lady...nawet na tym papierze jak toaletowy...
    Pieczątki też super:)
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo przyjemna karteczka, fajnie Ci wyszlo to wycinanie :)
    A rzeczywiscie wymaga to przelamania sie - ja tez pochodze z tych czasow, kiedy nawet pisanie olowkiem po ksiazkowych stronach nie miescilo sie w glowie, mimo, ze te ksiazki byly bylejakie - ale, jak juz przedkomentatorki wspomnialy, zdobywalo sie je z trudem.
    U nas w bibliotece miejskiej mozna kupic ksiazki "z demobilu" - twarde okladki po 50c, miekkie za 25c... takie mozna ciac, szczegolnie jesli sie kupi z mysla o pocieciu. Fajnie sie tez po tych starych kartkach maluje akrylowkami...

    OdpowiedzUsuń